*Tydzień później*
- Nie.
- Tak.
- Nie!
- Tak!
- Nie do jasnej ciasnej!
- Tak!!!
Ross i Laura od 15 minut szarpali się przy drzwiach. Laura zapisała się do szkoły rodzenia i dziś miały odbywać się ćwiczenia z tatusiami. Blondyn jednakże zapierał się zuchwale, że ma ważniejsze rzeczy do roboty: umycie podłóg, zamiecenie tarasu, włożenie naczyń do zmywarki i większość innych robót domowych, które wyczytał w notatniku Rydel w akapicie "Do zrobienia".
- I co, jeszcze mi tylko powiedz, że masz zamiar to zrobić! - zaśmiała się Laura kurczowo trzymając rękaw flanelowej koszuli Rossa.
- A tak! - krzyknął poirytowany blondyn. Brunetka jednak miała powody, by nie uwierzyć chłopakowi.
1. To przecież Ross.
2. Ross i sprzątanie - można umrzeć ze śmiechu.
3. Rydel pełniła dziś dyżur w kuchni (z resztą jak zwykle).
4. Dziś rano Laura myszkując w rzeczach chłopaka znalazła jego pamiętnik, a wpis z wczoraj brzmiał "Mam zamiar wybrać się jutro z Rylandem na mecz. A potem może do klubu, powyrywamy jakieś laseczki.".
Tak więc Laura nie miała ani zamiaru ani chęci na pozostawienie Rossa dzisiaj samego, gdziekolwiek.
- Ale bez dyskusji, masz zostać ojcem, Ross, ojcem do końca życia już zostaniesz.
- Ale ja ci nie będę pomagał rodzić!
- Tak? Jesteś tego taki pewien? A jak popsuje nam się samochód jak zacznę rodzić?
- Weźmiemy drugi.
- A jak popsują się dwa?
- To ten stary trup, który ma RyRy.
- A jak zgubimy klucze do drzwi, a będę rodziła w środku?
- Wyjdziemy przez okno. No i mamy 7 par kluczy, więc ten tego...
- A JAK JAKIŚ PO PIERWIASTKOWANY PSYCHOPATA NAS PORWIE I BĘDZIE KAZAŁ CI POMÓC MI RODZIĆ?!
- Laura, ale ja nie wiem skąd...
Brunetka w tym momencie zawiązała blondynowi szal na ustach i korzystając z chwili jego otumanienia, wyprowadziła go przed dom i, wrzeszczącego i prawie że płaczącego, wepchnęła do samochodu.
Ellington i Rocky już trzecią godzinę siedzieli w schronisku oglądając niesforne psiaki. Hycel był wyraźnie znużony i począł zasypiać na miotle, o którą się opierał.
- Ell! Ten jest genialny! - ryknął Rocky wskazując na starego buldoga, który zaślinił całe dwa metry kwadratowe, na których się znajdował.
- Rydel jest wyjątkowa, pajacu. Muszę wziąć jakiegoś wyjątkowego zwierza.
- Ten się wyjątkowo ślini - mruknął Rocky.
- Coś wyjątkowego? Trzeba było od razu - jęknął hycel i ziewając pociągnął brunetów do pomieszczenia, które przypominało starą celę więzienną. Na samym środku, żelaznym łańcuchem przykuty był biały szczeniak w szaro-błękitne łatki.
- CZEMU ON JEST NIEBIESKI? - wrzasnął Ell szarpiąc kratę.
- Jest wyjątkowy pod kilkoma względami - mruknął mężczyzna obserwując psiaka, który wyglądał na wyjątkowo smutnego. - Po pierwsze: kolor. Potem: on raczej miałczy, nie szczeka. No i charakter. On jest wegetarianinem.
Ellington i Rocky wrzasnęli zgodne: BIERZEMY i już 10 minut później wieźli na kolanach zwierzaka do domu.
- Co chcesz z nim zrobić? - zapytał Rocky.
- Zobaczysz. Ej, jeszcze do jubilera muszę.
Rocky spojrzał na Ella z ukosa. Co pies może mieć wspólnego z jubilerem? Spojrzał na roczny zapas tofu na tylnym siedzeniu i zrezygnował z pomagania kumplowi.
Maszerując ulicami rozmyślał o Lily. Ross i Laura się żenią. Ell i Rydel to tylko kwestia czasu, aż jeden zaproponuje drugiemu małżeństwo. Tak jak Van i Riker. A on? Wybrał numer do Lily i zatelefonował.
- Słucham.
- Lily? Tu Rocky.
- Rocky! - brunet był pewny, że dziewczyna się uśmiechnęła.
- Co powiesz na towarzyszenie mi w przygodzie?
- Hmm... A jakiej?
- A na diabelskim młynie w wesołym.
- Zapraszasz mnie na randkę, tak?
- Skąd.
- Nie umiesz kłamać.
- Coś insynuujesz?
- Że zapraszasz mnie na randkę.
- A nawet jeśli, poszłabyś?
- A może.
- No to widzimy się o 14 u ciebie.
- Pięknie.
Rydel właśnie wróciła z zakupów. Stojąc pod drzwiami przypomniała sobie, że nie wzięła kluczy. Westchnęła. W tym momencie drzwi same się otworzyły. Zdziwiona blondynka niepewnie wkroczyła do środka. Po chwili musiała zbierać szczękę z ziemi. Wkoło panował niespotykany w tym domu porządek. Pachniało wanilią. Dziewczyna skierowała się do kuchni. Na blacie stały świeczki i białe wino. Wtedy jej wzrok padł na małą, biało-błękitną kuleczkę, która próbowała rozszarpać czerwoną wstążkę, która przywiązana była do obroży.
- A co to za maluszek? - uśmiechnęła się szeroko, a piesek jak na zawołanie wskoczył jej na kolana. Rydel cała roześmiana słuchała, jak zwierzak szczeka, a raczej piszczy. - No chodź do mnie!
Chwyciła malucha i już chciała ściągnąć mu kokardę, gdy zamarła. Do obroży przywiązany był złoty pierścionek. Rydel jęknęła. Wtem zza drzwi wyłonił się Ellington. Ubrany był w garnitur. Dziewczyna próbowała powstrzymać łzy, gdy ten przed nią klęknął, lecz było to próżne działanie.
- Rydel.- zaczął wpatrując się jej głęboko w oczy - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Kupiłeś mi psa! Jak bym mogła odmówić! - załkała szczęśliwa i rzuciła się chłopakowi na szyję.
Ryland obserwował wszystko ze schodów. Powoli skierował się do pokoju i wzdychając usiadł na parapecie.
Wszędzie panuje mania zakochania, pomyślał,
miłość jest do kitu. Przez godzinę wpatrywał się w okno. Ludzie maszerowali w tylko sobie znanych kierunkach. Każdy człowiek, inna historia. Nagle zobaczył, że na drzewie w ich ogrodzie siedzi mała dziewczynka i płacze. Siedział chwilę zdumiony, lecz po chwili się otrząsnął. Wylazł na parapet i przeszedł po nim na drzewo.
- Hej, mała! - krzyknął, a dziewczynka z nadzieją spojrzała w jego stronę. Ryland przeszedł przez kolejne dwa drzewa, aż znalazł się na tym , na którym spoczywała mała brunetka zwisając z konara. Złapał ją w pasie i powoli sprowadził na ziemię.
- A ty co tu robisz? - zapytał z lekka z wyrzutem.
- Bo ja zgubiłam siostrę - mruknęła cichutko i zwiesiła głowę.
- Ale dlaczego weszłaś na drzewo?
- Myślałam, że stamtąd ją zobaczę - wypiszczała cała zarumieniona ze wstydu.
- Ruby! - usłyszeli i odwrócili się jak na komendę. Ku nim biegła pewna dziewczyna.Cerę miała bardzo jasną, wręcz bladą. Proste blond włosy sięgały jej łydek, a błękitne oczy były wręcz przezroczyste. Miała na sobie bladoróżową sukienkę i szare trampki. Na oko miała może z 16 lat.
- Gdzieś ty się podziewała - przytuliła dziewczynkę, a ta odwzajemniła uścisk.
- To twoja zguba? - zapytał Ryland, a dziewczyna spojrzała na niego ogromnymi oczami. Uśmiechnęła się delikatnie, wręcz nieśmiało.
- Tak, to moja siostra. Zwiała, gdy nie chciałam kupić jej pluszaka. - niespodziewanie jej bladą twarz rozświetlił perlisty uśmiech.
- Hej, mała, nie można mieć wszystkiego - mrugnął do Ruby i potargał jej włosy. Blondynka złapała siostrę za rękę i podeszła do chłopaka, który się odrobinę zmieszał.
- Ej, znasz może trzecie prawo Kelpera? - zapytała przechylając głowę.
- Eee, nie...
- No to mamy coś wspólnego - roześmiała się, a Ryland jej zawtórował. - Jestem Luna.
Ryland uniósł brwi i uśmiechnął się zalotnie. Ruszył z Luna i Ruby w stronę kawiarni. Postanowił jeszcze zastanowić się nad swoją teorią dotyczącą miłości.
- Zaraz zemdleję - jęknęła Lily próbując nie zwymiotować waty cukrowej, którą zjadła przed wejściem na Diabelski Młyn.
- Okej, ale po tym! - rozanielony Rocky wskazał na budkę z ogromnymi pluszakami. Aby jednego zdobyć, należało zestrzelić 10 kubków za pomocą pistoletu. Blondynka i brunet upatrzyli sobie ogromny, pluszowy kawałek pizzy.
- Spokojnie, to pestka - mrugnął do niej.
Po 12 razach zrezygnował z gry.
- Przecież tego się nie da wycelować! - ryknął, na co sprzedawca tylko się roześmiał.
- Daj spokój, to tylko oszust - warknęła Lily.
- Właśnie, oszust - Rocky złapał gościa za koszulę i potrząsnął porządnie. - Słuchaj, chcę tą pizzę, czaisz?
- To ją sobie pan wygraj - ziewnął.
Rocky kupił jeszcze jedną grę. Z złością cisnął pistoletem w kubki, które od razu spadły. Chwycił pluszową pizzę i odszedł zanim sprzedawca zdążył pozbierać szczękę z podłogi.
- Madame - ukłonił się roześmianej blondynce i podał jej zdobycz.
- Wezmę to za gwarancję kolejnej randki i może przyszłe oświadczyny - zawołała wskazując na pizzę i ruszyła przodem z wysoko uniesioną głową, zostawiając w tyle zdumionego Rocky'ego.
Vanessa właśnie wyszła spod prysznica. Rozczesała splątane kosmyki i w szlafroku weszła do pokoju. Na łóżku leżał Riker ze słuchawkami na uszach. Uśmiechnięta chciała zrobić mu niespodziankę i wskoczyć mu na plecy. Podeszła go od tyłu i już miała skakać, gdy jej wzrok instynktownie padł na laptopa, w którego Riker wpatrywał się intensywnie. Przeczytawszy nagłówek
Ośrodek Adopcyjny nr 60, zachłysnęła się śliną, co nie uszło uwadze blondyna. Gwałtownie się obrócił się i spłonął rumieńcem.
- Riker? - zaczęła szeptem.
- V-van, no w końcu, myślałem, że nigdy nie wyjdziesz z łazienki.
- Co ty sprawdzałeś na laptopie? - brunetka postanowiła nie owijać w bawełnę.
- A, t-to - zaśmiał się nerwowo chłopak, a szkarłatny rumieniec wyglądał nienaturalnie na tle jego prawie białych włosów. - N-no wiesz, bo ja tak s-sobie myślałem, że m-może no kiedyś, ż-że wiesz, że może byśmy mogli, ehm, no w-wiesz...
Vanessa bez zastanowienia rzuciła się chłopakowi na szyję i wisiała na nim tak długo, aż ten zaczął marudzić, że zaczyna się ściemniać za oknem.
~*~
Zapytacie co tak szybko? A dlatego, że jutro koniec ferii i będę musiała wziąć się za naukę.
Ze szczerymi łzami w oczach powiem wam, że to mój ostatni rozdział na tym blogu.
Jest to OSTATNI ROZDZIAŁ.
ZOSTAŁ JESZCZE EPILOG, KTÓRY NAPISZE SZYLWIA.
Zaraz się rozpłaczę, nie mogę!
Kochani, było mi z wami bardzo miło.
Jest to z Sylwią nasz pierwszy blog, nie jest idealny, ale kolejny będzie. ;)
To mój ostatni wpis.
No chyba , że napiszemy z Sylwią małą mowę pożegnalną, haha.
Kocham Was na zawsze, Misiaki.
/Basia, która nie może znieść myśli, że to prawie koniec.