sobota, 26 września 2015

Rozdział 30

#Narrator *miesiąc później*
  Przez ten miesiąc nic takiego specjalnego się nie wydarzyło. Nie było żadnych kłótni, oczywiście nie licząc sprzeczek o to kto i kiedy, zabrał czyjeś skarpetki. Najczęściej winowajcą był, nie kto inny, jak Rocky. Właśnie teraz wszyscy nasi bohaterzy, uwalili się tam gdzie popadnie w domu Lynch'ów, po całym i wyczerpującym dniu spędzonym w wesołym miasteczku. Oczywiście nie obeszło się bez wymiotowania chłopców po zejściu z każdej karuzeli. W pewnym momencie Rocky wstał i poszedł do kuchni. Po chwili słychać wielki hałas, a następnie do salonu wbiega brunet w samych bokserkach i skarpetach, uderzając patelnią o patelnie.
- Grubasy! Lećmy do Afryki! Prosiaczki moje, proszę!
Rocky klęknął przed wszystkimi i błagał o zgodę. Wszyscy pomyśleli, że to nie jest taki zły pomysł, a także, że brunet nareszcie wpadł na coś mądrego.
- Jestem za.- pierwszy odezwał się Ell i przytulił się do bruneta.
- W sumie nie głupi pomysł.- i tak po kolei każdy się zgadzał i została jeszcze tylko Laura.
- A może by tak wyjechać w Bieszczady?- stała i udawała minę myśliciela.- Żartuje! No jasne, że lecim na Szczecin!- wszyscy na nią spojrzeli.- Ups, przepraszam. Do Afryki!
- Dobra, to teraz trzeba zamówić bilety.- Riker wyciągnął telefon i zaczął sprawdzać najbliższe loty.
- Oj ty głupiutki braciszku, ja już je mam. - Rocky sięgnął do bokserek i wyjął 7 biletów. Wszyscy w jednym momencie zrobili zniesmaczone miny i na cały dom rozległo się głośne ,,Fuuuu!".
- Bracie nie wiem gdzie ty to żeś trzymał i nie wnikam, ale ty trzymasz te bilety.- przez Rossa przeleciały nieprzyjemne dreszcze.
- A tak w ogóle to kiedy ten wylot?
- Jutro.
- Co?! O której?- Rydel coraz to bardziej zaczęła panikować.
- No o 8.
- I ty to mówisz z takim spokojem?! Kiedy zamierzałeś nam to powiedzieć? Rocky głąbie, my musimy się spakować!
- To już wasz problem, ja już jestem spakowany.- brunet wskazał na walizki przy drzwiach.
W jednym momencie reszta Lynch'ów pobiegła na górę, a siostry Marano poleciały do siebie. I tyle ich było widać.

#Laura
  Właśnie skończyłam pakowanie, które zajęło mi jakieś 2 godziny. Podeszłam do szafy i wybrałam strój na jutro. Na zegarku widniała godzina 23:20. Poszłam do łazienki, wzięłam kąpiel i przebrałam się w piżamę. Położyłam się na łóżku i wzięłam do ręki telefon, miałam powiadomienie o nowej wiadomości. Ross. Od razu uśmiechnęłam się do ekranu, a po przeczytaniu treści mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. ,,Dobranoc księżniczko." Niby nic, ale coś takiego zawsze poprawi humor nie jednej dziewczynie. Przekręciłam się na bok, przykryłam się porządniej kołdrą i z uśmiechem zasnęłam.
   O godzinie 5 zadzwonił mój budzik. Mam godzinę czasu by się wyszykować, ale na pewno zdążę. Podeszłam do komody i z szuflady wyjęłam bieliznę, którą po chwili założyłam. Następnie ubrałam strój przygotowany wczoraj. Poszłam do łazienki, gdzie uczesałam włosy w niechlujnego koka i delikatnie się pomalowałam. Wróciłam do pokoju i spojrzałam na zegarek, 5:30. Złapałam za walizkę i zeszłam na dół. Zostawiłam bagaż przy drzwiach i skierowałam się do kuchni, a tam spotkałam Vanessę, którą przywitałam buziakiem w policzek. Usiadłam przy stole, a po chwili przede mną pojawił się talerz z omletem na słodko.
- Jak tam przed wyjazdem?- uśmiechnęłam się do siedzącej naprzeciwko mnie siostry.
- Czuję, że będzie ciekawie, no i nie mogę się już doczekać. Tak w ogóle która godzina?
- Jest 5:45.- uśmiechnęłam się.
- Zaraz powinni być Lynch'owie. Spakowałaś wszystko?
- Tak, sprawdzałam 3 razy.
Przeszłyśmy do salonu i nie minęło 5 minut,a do drzwi zadzwonił dzwonek. Razem z Van poszłyśmy otworzyć, z każdego przywitałyśmy buziakiem w policzek. Riker załadował nasze walizki do bagażnika ich busika, bo samochodem się tego nie da nazwać. W przeciągu 30 minut byliśmy już na lotnisku. Właśnie całą grupką zmierzaliśmy w kierunku odprawy. Nagle za sobą usłyszałam ,,Ross wszystko w porządku?" Szybko się odwróciłam i zobaczyłam jak Ell i Riker podtrzymują mojego chłopaka. Podeszłam do nich i spojrzałam na każdego po kolei.
- Co się stało?- spytałam z troską i przytuliłam już stojącego o własnych nogach blondyna.
- Zasłabłem, serio to nic takiego.- pocałował mnie w głowę, ale mimo to, dalej się martwię.
- Kochanie może jednak nie polecimy?
- Nie, nie! Mamy lecieć. Już wszystko gra, spokojnie.
- Dobrze, niech ci będzie. Ale jakby co, to masz mi powiedzieć.
     Jest godzina 7:50 a my siedzimy na swoich miejscach w samolocie. Oczywiście ja siedzę koło Rossa. Dalej się o niego martwię, co się stało, że zasłabł? Nie wyciągnę tego od niego, na pewno mi nic nie powie bym się nie zadręczała. Przytuliłam się do jego ramienia, a on za to objął mnie ręką i delikatnie smyrał po ramieniu.
    Godzina 8:40. Już od 40 minut lecimy. Spojrzałam na Rossa, wydawał się taki blady. A może to przez takie światło? Położyłam głowę na jego kolana, a on zaczął nucić mi ,,Repeating days". Uwielbiam tą piosenkę, gdy pierwszy raz ją usłyszałam łzy same wypływały z moich oczu. Ta piosenka miała tyle emocji w sobie. Pod wpływem jego dotyku zasnęłam.
   Poczułam delikatne szturchnięcia, otworzyłam oczy i ujrzałam uśmiechniętego Rossa, który od razu delikatnie mnie pocałował.
- Wstawaj miś, lądujemy.- odgarnął pojedyncze kosmyki moich włosów z twarzy.
Usiadłam i rozciągnęłam się. Spojrzałam przez okno, widok był bardzo piękny. Postanowiłam to uwiecznić i zrobiłam zdjęcie. Następnie zrobiłam zdjęcie Rossowi, a potem nam obojgu.
- Muszę ci się do czegoś przyznać, Lau.- blondyn zrobił minę zbitego psiaka.
- Co takiego?- spojrzałam na niego nie rozumiejąc.
- Robiłem ci zdjęcia jak spałaś, a jedno ustawiłem sobie na tapetę.- uśmiechnął się szeroko, zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek.
   Nareszcie mogłam całkowicie wyprostować kości. Wychodząc z samolotu dostałam w twarz niezłym dusznym powietrzem. Już poczułam jak słońce ogrzewa skórę. Spojrzałam na resztę, a na ich twarzach widniały szerokie uśmiechy. Spoglądnęłam na Rossa, widziałam, że coś jest nie tak. Podeszłam do niego i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Ross co się z tobą do cholery dzieje?!
- Laura ja nie wiem. Nie krzycz, proszę cię. Masz jakąś wodę?
Zaczęłam szperać w mojej torbie i nie znalazłam butelki. Rozejrzałam się po lotnisku i zobaczyłam mały sklepik.
- Poczekaj chwilę.
Poszłam do sklepu i zakupiłam dwie butelki wody. Podeszłam do Rossa i podałam mu jedną, którą wypił od razu. Zauważyłam, że coraz to ciężej oddycha.
- Ej! Jedźmy szybko do hotelu!- krzyknęłam do reszty.
- Co się dzieje?
- Sama nie wiem! Tylko spójrzcie na niego.
Riker i Ell szybko podeszli do blondyna i pomogli mu dojść do taksówki.
- Może pojedziemy do szpitala?- spytała zatroskana Rydel.
- Nie! Słuchajcie nic mi nie jest!- blondyn chciał nam to udowodnić i wyrwał się chłopakom, nie poszedł zbyt daleko, ponieważ mało brakowało i by upadł. Westchnęłam.
- Jedźmy do hotelu. Może jutro jego stan się poprawi.
Mimo, że to powiedziałam to i tak coraz to bardziej się o niego martwię.
______________________________
OD RAZU PRZEPRASZAMY ZA TAK DŁUGĄ NIEOBECNOŚĆ 
Spodziewamy się ochrzanu ;-;
Ale liceum wyssało z nas całą wenę! Od tygodnia pisałam ten rozdział i wyszło takie coś ;-;
Niestety zdecydowałyśmy, że podnosimy stawkę
15 KOMENTARZY= 31 ROZDZIAŁ
I proszę bez oszukiwania! ;-;
Musicie nas zrozumieć, jesteśmy w liceum i jest coraz to więcej nauki, a coraz to mniej czasu, a tym bardziej weny :/
Przepraszam za jakiekolwiek błędy!
Kochamy was! I mamy nadzieje, że przez ten czas nikt nas nie opuścił!
/Szylwia