#Ross
Przedwczorajszy dzień był najpiękniejszym w moim życiu. Szczerze - nie do końca wiedziałem czy Laura przyjmie oświadczyny. Niby czuję, że ona mnie kocha, a ja kocham ją jeszcze bardziej, to jednak może wystarczająco długo ze sobą nie jesteśmy? Może zbyt krótko, by związać się ze sobą na całe życie? Wszystkie okropne myśli zniknęły jednak, gdy Laura powiedziała "tak". Choć miałem tam jakieś dziewczyny w przeszłości, nigdy nie czułem się tak jak czuję się w towarzystwie Laury. Powiem więcej - chciałbym założyć z nią szczęśliwą, dużą rodzinę. Marzy mi się malutka córeczka, taka jak mamusia - słodka, kochana, zawsze wesoła. No i synek, a nawet dwóch! Nie, piątka dzieci to było by spełnienie moich marzeń! Czterech chłopców i jedna dziewczynka, ehehehe.
- ROSS, OBIAD, MÓWIĘ PO RAZ SETNY! - widzę Rydel dziś w niezbyt dobrym nastroju. Zamyślić się nie można?! Wstałem i powoli powlokłem się do kuchni. W tej chwili blondynka pociągnęła mnie do swojego pokoju, zamknęła drzwi.
- Musimy pogadać. - rzuciła i zajęła miejsce na łóżku.
- O co chodzi?
- O ciebie.
Uniosłem brwi i zacząłem kalkulować wszystko, co zrobiłem w ostatnim czasie. Nikogo nie zabiłem. Nic nie ukradłem. Nie pobiłem się w Rocky'm o sałatkę. Ups... Może zamieniłem wódkę Riker'a na wodę kolońską, ale już się pozbierał.
- Jeżeli chodzi o tą wódkę, to...
- Przestań, chodzi o coś innego - pokiwała głową i złapała mnie za ręce. - przez całą noc latałeś do łazienki. Co się dzieje?
Jakiej łazienki, jaką noc?! A, w sumie może byłem z raz, ale nie pamiętam po co. Pewnie pęcherz wzywał. Opowiedziałem o tym siostrze.
- Nie spałam. Byłeś w toalecie 18 razy. Tyle naliczyłam. Nie wiem, ile razy byłeś wcześniej. - zmartwiła się.
- P-przecież bym pamiętał! Pewnie coś ci się przyśniło. Z tego co pamiętam, to może trochę brzuch mnie bolał. Nie wiem, chyba źle mi zrobiła lazania połączona z kiszonymi ogórkami.
- Nie, Ross, widać wcale nie TROCHĘ. Od kilku dni jesteś jakiś... niewyraźny? W łazience unosił się taki, hmm... słodkawy zapach. To chyba raczej cukier ci nie zaszkodził.
Machnąłem ręką i wyszedłem z pokoju. Nie wrobią mnie w nic, to pewnie jakiś kolejny głupi żart. Stawiam, że pomysłodawcą był Ell. Wchodząc do kuchni ujrzałem cały talerz jakichś dziwnych owoców.
- No co wy?! Nie będę tego jadł! - wrzasnąłem łapiąc się za głowę. - Nie jestem na diecie, jestem głodny!
- To jest akebia - zauważyła Laurą delektując się fioletową... kupą? - smaczne, nawet bardzo! Możemy zamówić takie na nasze wesele? Proooszę!
Uśmiech od razu zagościł na mojej twarzy.
- Może... A skąd wy to macie?
- Z wczorajszej wyprawy. - ugryzła kolejny kęs.
Zbladłem. Nigdy się z nimi już nigdzie nie wybiorę, szczególnie tutaj! Gówno, nie Afryka! Pewnie chcielibyście wiedzieć, o co chodzi? No dobra, opowiem, ale ostrzegam - w każdej chwili mogę rzygnąć.
A więc wczorajszy dzień zapowiadał się pięknie. ZAPOWIADAŁ. Ale mniejsza o to. Słońce grzało cieplutko, ale nie za bardzo, a Laura od rana tryskała radością na wspomnienie dnia poprzedniego. Od tego widoku na sercu od razu robiło mi się cieplej. Plany były takie: wycieczka do wilgotnych lasów równikowych w Kongo. Uradowani wyruszyliśmy z samego rana. Było ge-nial-nie. Tylko na początku, ale jednak. Tak po prostu, bez żadnego powodu na każdym kroku rosły sobie bananowce, kakaowce i palmy. Wspiąłem się na jedno drzewko, ale tylko na pięć metrów, bo miało chyba z pięćset (co oczywiście nie spodobało się dziewczynom, czytaj Laurze - okrzyczała mnie, że mogłem zginąć i już resztę wycieczki trzymała mnie za rękaw, bym nigdzie nie zwiał). Najbardziej się śmiałem, jak na Vanessę spadła z drzewa małpa z bananem w ręku i ze strachu wcisnęła jej go do ucha. I znowu mi się oberwało, bo przecież TO WCALE NIE BYŁO ZABAWNE. Innym razem Ell'a prawie zdeptał słoń, choć on uznał, że olbrzym chciał się tylko przytulić (aha). W końcu Laura wpadła na bawoła - Rydel chciała jej pomóc, ale tylko zdenerwowała zwierzę i obie zaczęły uciekać przed rozzłoszczonym stworem. Zacząłem myśleć, że następnego dnia będę miał zakwasy ze śmiechu. Ale to nie było wszystko. Riker znalazł jajko i chciał z niego zrobić jajecznicę, ale wtedy rzuciła się na niego taka kolorowa papuga (Laura powiedziała, że to ara czerwona, ale mi to bardziej przypominało pterodaktyla). Przechodząc przez szlak usiany ogromnymi drzewami i krzakami wielkości przyczepy kempingowej, zacząłem rozumieć, że każdemu się dziś coś przydarzyło, tylko nie mi. Dlaczego byłem taki głupi i wykrakałem jakieś głupstwo?! W tej chwili zleciał na mnie jakiś obrzydliwie wielki pająk, przysięgam, że miał z pół metra średnicy! Jak mamunię kocham! Wrzeszczałem biegając na wszystkie strony, na co reszta rodzinki i mój przyszły szwagier (chyba tak się to nazywa, w szkole nie chciało mi się słuchać) ryczeli ze śmiechu waląc głową w drzewo - okropny przypadek autyzmu u Rocky'ego. O, teraz jest ten moment, gdzie zaraz będę... nieważne. Potwór ważył z dobre dwa kilo i machał tymi swoimi dwudziestoma parami nóg i przyglądał mi się pięćdziesięcioma parami oczu. W końcu się zniecierpliwił i dziabnął mnie w ramię zwiewając gdzie pieprz rośnie, czyli jakieś pięć metrów ode mnie. Teraz to wszyscy krzyczeli zbiegając się wokół mnie, a ja śmiałem się z ich min, jednak tylko przez chwilę. Zaczęło mnie mdlić i poczułem okropną suchość w gardle. Chyba coś mi odbiło, bo poleciałem i napiłem się wody z pierwszej lepszej kałuży.
- LYNCH, KRETYNIE, TUTAJ NIC NIE MOŻNA PIĆ I JEŚĆ - Laura rzuciła we mnie ze złości (zwyczajowo Riker krzyknął, że nie jest kretynem) patykiem, który jak się okazało miał na sobie mrówki, więc dodatkowo + 20 ugryzień. Nie będę opowiadał, co działo się dalej, bo to by zbyt ośmieszyło dziedzictwo Lynchów i Ratliffów.
- Nic nie powinno ci się stać, te mrówki to były termity, czyli wiesz, one głównie dziabią drewno. Tobie nic nie zrobią. A ten pająk, hmm - Laura szperała coś w telefonie w hotelu - nie wiem, ale chyba nic ci nie będzie, masz się nieźle - stwierdziła głaszcząc mnie po głowie (najpiękniejsze uczucie, sprawdzone, zanotowane).- łołoło, cieszmy się, że nie zaatakowała nas mięsożerna koala. - zawołała łapiąc się za szyję, a reszta przyjrzała się jej w przerażeniem.
Tak oto zraziłem się do Afryki! Bądź co bądź, musimy tu zostać jeszcze trochę czasu. Może postawię namiot i będę się w nim ukrywał do czasu odlotu?
Wieczorkiem wybraliśmy się z Laurą na spacer koło pobliskiego lasu, mimo moich protestów. Wbrew moim oczekiwaniom, było bardzo przyjemnie.
- Ross, przyjedźmy tu jeszcze kiedyś. Po ślubie. - szepnęła trzymając się kurczowo mojej ręki.
- A nie wolałabyś na przykład na Hawaje? - speszyłem się unikając jej spojrzenia, na co ona się zaśmiała.
- Hajaje?!
- Fanka 'Hotelu Transylwania'?! - krzyknąłem, na to brunetka skinęła głową i przybiła mi piątkę.
- Mogą być i Hajaje, ważne, że z tobą. - zatrzymała się.
- Coś nie tak, skarbie? - zapytałem zmartwiony.
- Nie, to nic.
- Laura?
- Po prostu cieszę się, że Bóg mi cię zesłał. - spojrzała mi poważnie w oczy.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. - zmarszczyłem brwi chwytając ją pod rękę. Uniosłem głowę. - Umm, Laura? Czy mi się wydaje, czy powinniśmy już wracać?
Laura spojrzała na mnie z ukosa i powoli odwróciła się. Nie zdążyła wypowiedzieć słowa, bo tubylec przystawił mi dzidę do gardła.
~*~
A kto to, kto to? Ja! O tak, pewnie nikt się mnie nie spodziewał, a tu taka niespodzianka na weekend! Dodaję rozdział trochę bardzo wcześnie, ale to dlatego, że mam dziś czas, a ogólnie czasu mam tak dużo, że uhuhu. Nie wiem, jak z tym rozdziałem, miałam zero procent weny zaczynając ten rozdział, serio. W sumie kończąc go też miałam niewiele więcej, ale wycisnęłam coś, cieszcie się. Z Sylwią mamy już zaplanowaną całą resztę bloga, jak się skończy i co się stanie, dlatego próbuję się trzymać planu, ale nie idzie mi, nie bijcie XD I tak bywam tu rzadko XD
Trzymajcie się, prosiaki (podłapałam od Sylwii).
/Kitka
33 ROZDZIAŁ = 10 KOMENTARZY