- Emm.. by jydzyniy mi siy skynczyo - powiedział wypluwając przypadkowo resztę klopsików, która została mu w ustach.
Laura cofnęła się z obrzydzenia tak gwałtownie, że wpadła na Rossa, ten z kolei na Rikera, Riker na Ella, Ell na Rydel, Rydel na Vanessę, a Rocky'emu udało się uciec. Śmiał się jednak zbyt mocno i przywalił głową w szafkę, z której spadła na niego doniczka. Osunął się na ziemię, wciąż mając uśmiech na twarzy.
- Czy ty sobie w tej chwili żartujesz - bardziej stwierdził niż zapytał Ross, z żałością chowając twarz w dłoniach.
- Niy, chiyłbm, aly lydówky chyby zjydła mi cały zypasy - jęknął pakując do ust ciasto czekoladowe.
- Jesteś idiotą, wiesz - dodała Rydel i zerknęła na kuchnię. Był w niej taki bałagan, że Rydel chyba nigdy w życiu takiego nie widziała. Poczerwieniała tak bardzo, że reszta rodzinki po cichu wycofała się do salonu, niosąc za ręce Rocky'ego. W jednej chwili się opanowała i z delikatnym uśmiechem podeszła do brata, który zasłaniał się patelnią.
- Mój kochaniusi - zaczęła szczerząc się - MASZ MI W TEJ CHWILI TO SPRZĄTNĄĆ MASZ 5 MINUT JAK TU WRÓCĘ A NIC NIE BĘDZIE POSPRZĄTANE WYLECISZ NA ZBITY RYJ TAK DOBRZE SŁYSZYSZ DALEJ ŚPIESZ SIĘ BO BĘDZIESZ ZARAZ SZOROWAŁ WSZYSTKIE TALERZE ŻYRANDOLE I ŚCIANY SZCZOTECZKĄ DO ZĘBÓW - zatrzymała się chcąc nabrać powietrza - WIĘC BIERZ SIĘ DO ROBOTY A TA PATELNIA CI W NICZYM NIE POMOŻE - chwyciła patelnię i przyłożyła nią prosto w pupcię Rylanda. Ten krzyknął i w jednej chwili chwycił wszystkie środki czystości. Rydel uśmiechnęła się i z dumą wyszła z kuchni. Gdy weszła do salonu nie widziała nigdzie reszty. Za kanapą leżał tylko ogromny rulon złożony z jakichś 10 koców. Podeszła do niego zaciekawiona.
- Myślicie, że nas tu nie znajdzie? - usłyszała szept Vanessy.
- Jak znajdzie, to będzie po nas - odezwał się otumaniony Rocky.
Rydel jednym machnięciem ściągnęła koce. Jej oczom ukazała się jedna, wielka ludzka kanapka. Najgorzej miał Ell, który robił za bułkę na samym dole - wyglądał jak zgnieciona poduszka.
- Jak mogliście tak mojemu Ellusiowi zrobić! - złapała się za głowę i wyciągnęła spod spodu bruneta - Chodź, skarbie, zrobię ci szarlotkę.
Ellowi zalśniły oczy i śmiejąc się pokazywał palcami resztę, która nie miała tyle szczęścia. Ross wzruszył ramionami i przerzucił sobie Laurę przez ramię. Ta pisnęła.
- Ty mnie tak nie rozpieszczasz - udał złego.
- Ale ty byś mnie mógł - powiedziała zsuwając się z jego pleców. - Mam ogromną ochotę na kiszone ogórki, żelki, masło i salami.
Riker i Vanessa popatrzyli po sobie. Laura w jednym momencie zrobiła się cała blada i poleciała do łazienki. Usłyszeli odgłosy wymiotowania.
- Moja biedna księżniczka - mruknął Ross zmartwionym głosem biegnąc w stronę toalety.
Vanessa usiadła na łózku i przez pięć minut obserwowała Rocky'ego, który cały czerwony rozmawiał z Lily przez telefon. Po chwili Riker wrócił z porcją lodów malinowych.
- Dziękuję, kocham cię - uśmiechnęła się Vanessa i cmoknęła Rikera w policzek. Wydawała się smutna - blondyn od razu to zauważył.
- Vann? Wszystko gra? - chwycił jej dłonie w swoje i spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie ten smak?
- Nie, smak idealny, jak ty - szepnęła - Ale... po prostu... Nieważne, zapomnij, nie chciałam cię niepokoić - spuściła wzrok i wróciła do jedzenia lodów.
Riker jednym ruchem chwycił jej miseczkę i postawił na stole. Był trochę poddenerwowany, choć może po prostu zaniepokojony.
- Vanesso - odparł poważnie - jestem tu żeby cię uszczęśliwić, więc mów. Co jest nie tak?
Vanessa wstała niepewnie i muskając ramię Rikera ruszyła w tylko sobie znany kierunek. Riker śledził ją wzrokiem. Wyszła z domu i ruszyła przez ulicę. Chwycił czarną bluzę i pobiegł za nią. Trudno było zostać niezauważalnym, gdyż Vanessa ciągle się rozglądała. Wsiadła do autobusu, a blondyn za nią. Na szczęście go nie zauważyła. Wysiedli po 5 przystankach przy... szpitalu? Ale nie takim zwykłym szpitalu. Riker przeczytał szyld pod nosem : Klinika lecząca niepłodność. Chłopak pobladł i przez krótką chwilę wpatrywał się w drzwi. Wciąż w szoku wbiegł do środka zbyt głośno i stanął na środku. Przy recepcji stała zapłakana Vanessa.
- Przykro mi - powiedziała pielęgniarka - wyniki są pozytywne. Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i kucnęła. Wybuchła nieopanowanym szlochem, dusząc się kaszlem.
- Jakie wyniki? - Riker ledwo wycisnął kilka słów - Vanessa?
Ta spojrzała na niego wpierw przerażona i zdziwiona, lecz później jej oczy znów zwęziły się w cienką kreskę, z której wypływały jeszcze większe strumienie łez. Riker podbiegł do niej i uniósł jej podbródek. Wokół nich stanął tłum gapiów.
- Już wcześniej chciałam ci powiedzieć, ale nie byłam pewna - zaszlochała ledwo łapiąc oddech - I nie chciałam wyjść na nie wiadomo jaką... Wiesz, niedługo się znamy, a ja myślałam o takich rzeczach...
- Vann, w tej chwili powiedz o co chodzi. Nie musisz się przede mną niczego wstydzić i obawiać. Kocham cię mimo wszystko.
- Riker - zaczęła powstrzymując kolejne salwy płaczu - Nigdy nie będę mogła mieć dzieci, rozumiesz? Nigdy... - jej szept zmienił się w krzyk rozpaczy. Zszokowany blondyn wciąż pod działaniem adrenaliny wyprowadził Vanessę z kliniki. Twarz wykrzywił mu dziwny grymas.
- Skarbie - zaczął po bardzo długiej chwili ciszy - to, że nie możesz mieć dzieci, nie zmieni moich uczuć w stosunku do ciebie - ujął jej twarz w dłonie. Ta spojrzała na niego niepewnie, próbując opanować szloch. - Rozumiem, że myślałaś o naszej przyszłości robiąc ten test - szepnął, a ta spuszczając wzrok przytaknęła.
- Przep-praszam... To było dziecinn...
- To było piękne - na twarzy Rikera zagościł najszczerszy uśmiech, jaki Vanessa kiedykolwiek u niego widziała. W jednej chwili przestała szlochać i spojrzała na niego ze smutkiem. - Kiedyś... Kiedyś, kiedy wiesz... Będziemy mogli po...Zaadoptować dziecko... Jeżeli oczywiście będziesz chciała - powiedział zmieszany, rumieniąc się - malutką córeczkę, taką jak ty.
Vanessa przez chwilę stała w szoku, lecz po chwili rzuciła się blondynowi na szyję płacząc, tym razem ze szczęścia.
- Rik...
- Csiii, spokojnie - szeptał jej do ucha - porozmawiamy w domu.
Przytulali się przed szpitalem przed dobre 5 minut, gdy Rikerowi zadzwonił telefon. Przypadkowo odebrał. Z telefonu dobiegł ich krzyk:
- Riker, gdzie się podziewasz?! - Laura - Ross znowu zemdlał! Wiozą go do szpitala - usłyszał płacz. Popatrzyli po sobie z Vanessą i rzucili się w stronę przystanku dla taksówek.
~*~
Siema, tu Kita. Tak wiem, po latach nieobecności!
Wracam z rozdzialikiem, na którego wena pojawiła mi się dopiero po włączeniu lapka. XD
Razem z Sylwią wiemy, że musicie długo czekać na rozdziały.
Wiemy też, że przez dodawanie ich co miesiąc/kilka tygodni, straciłyśmy wiele czytelników.
Wybaczcie nam, ale to już ostatnie rozdziały i na złość brakuje weny.
Na szczęście teraz święta, wolne.
Postanowiłyśmy, że napiszemy w te wolne dni wszystkie pozostałe nam do końca rozdziały, ale dodawać je będziemy tak jak dawno temu, załóżmy co tydzień.
Dziękujemy tym, co zostali z nami.
Życzymy Wam wesołych Świąt i powodzenia w nowym roku!
Wy życzcie nam weny ;)
/Basia
ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ NIEDŁUGO, BEZ WZGLĘDU NA LICZBĘ KOMENTARZY, JEDNAK PROSIMY O KOMENTOWANIE!
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!